Krajanka powstała z silnej potrzeby upieczenia czegoś wczesnym sobotnim rankiem. Zacinający deszcz i chłód na zewnątrz, sami rozumiecie, aż się prosiło włączyć piekarnik! Lodówka raczej świeciła pustkami, wiec skorzystałam z zapomnianych zapasów z zamrażalki - resztki brzoskwiń zebranych w lipcu i samotnej puszki kajmaku. Ale to dobre wyszło! To jeden z tych wypieków, który wygląda całkiem niepozornie, ale smak rekompensuje wszystko. Z pomocą znajomych krajanka zniknęła w jeden wieczór. Niebawem powtórka, na pewno!
Dziś trochę mniej przepis, bardziej pomysł na szybki wegańskie ciasto, które posłużyło nam w roli jednego z tortów (luty to u nas miesiąc wybitnie urodzinowy!). Sprawdzi się, kiedy czekają Was goście w ciągu tygodnia, gdy nie ma czasu na produkcję czterech warstw ciasta i trzech kremów. Od tego są weekendy.
Bazę stanowi niezawodne awaryjne ciasto czekoladowe Jadłonomii, w środku znajdziecie konfiturę z czarnego bzu, poncz kawowy z whisky, a na wierzchu polewę czekoladową i maaaasę granatu.
Miodownik, czyli dwie warstwy ciasta miodowego, biszkopt i krem budyniowy łączący całość. Zawsze przygotowywany na specjalne okazje (musiał być gotowy z wyprzedzeniem, gdyż przed konsumpcją potrzebuje nocy schłodzenia). Po tym czasie początkowo twarde blaty miodowe magicznie miękną i można kroić!
Tym przepisem zaczynam cykl "Klasyki mego dzieciństwa", w którym będę dzielić się z Wami recepturami kultowymi w mojej rodzinie. Tymi przygotowywanymi naprędce, w zwykłą sobotę oraz takimi z górnej półki, zarezerwowanymi na specjalne okazje. Pomysł narodził się podczas pierwszego lockdownu, wiosną, gdy zamknięta w domu przez trzy miesiące po raz pierwszy od dłuższego czasu nie miałam ochoty na żadne nowe doznania smakowe, wymyślne dania z odległych miejsc. Zatęskniłam za dobrze znanymi aromatami, które pamiętałam od dziecka. I tak, zaczęłam odkurzać stare domowe przepisy.