Dni mijały, podróżowałyśmy po kraju i powoli zaczynałyśmy się czuć jak w domu. Jeśli chodzi o jedzenie, to, za sprawą naszego trekkingowego kucharza, nabrałyśmy jeszcze większego apetytu na lokalną kuchnię. Po całym dniu wspinaczki po górach w stanie Shan wieczorem czekała na nas wieczerza przygotowana przez kuchennego czarodzieja. Nie zapomninał nawet o deserze - fistaszkach w karmelu.
A tak to wyglądało.
Nasza piesza wędrówka skończyła się nad jeziorem Inle, w Nyaungshwe i właśnie tam, w recepcji naszego hostelu, natrafiłam na ulotkę reklamującą warsztaty kulinarne. Odbywały się one w małej rodzinnej restauracji należącej do Birmanki o uroczym imieniu - Myo Myo. Napisać, że bardzo się ucieszyłam, to mało.
Po rutynowej wstępnej pogawędce ("Skąd przyjechałyście?" "Gdzie zmierzacie potem?" "Co jadłyście na śniadanie?") zaczęłyśmy działać. Po pierwsze, musiałyśmy zdecydować, co chcemy gotować. Po krótkich pertraktacjach stanęło na:
- zupie z dyni
- curry z ziemniakami i bakłażanem
- curry z jajem
- sałatce z młodych pędów bambusa
- tradycyjnej sałatce ze sfermentowanych liści herbaty.
W kuchni pani Myo Myo, jak w każdej szanującej kuchni się azjatyckiej kuchni, wisi mnóstwo woków. Co ciekawe, w Birmie rzadko używa się palników gazowych. Najczęściej gotuje się na węglu lub drewnie.
Pani Myo Myo nie chciała wierzyć, że dynie w Polsce są intensywnie pomarańczowe i ogromne. Po pokrojeniu dyni dodałyśmy ją razem z bazylią do podsmażonej pasty imbirowej, którą wcześniej utłukłyśmy w moździerzu.
Blender z korbką - prosty i niezawodny przede wszystkim dlatego, że w Birmie przerwy w dostawach prądu są na porządku dziennym, nawet w dużych miastach.
Pulpa z pomidorów potrzebna była do curry.
Utłuczona w moździerzu pasta z imbiru, czosnku i cebuli jest podstawą większości potraw.
Cebula to podstawa, znajdziecie ją praktycznie w każdym daniu.
Notuję przepis i staram się, by nic mi nie umknęło.
Zaczynamy przygotowywać curry z jajem. Na początek podsmażamy cebulę z kurkumą i zmiażdżonymi ząbkami czosnku.
Cebula musi się porządnie przyrumienić.
Dodajemy pulpę z pomidorów...
... i na końcu na wpół ugotowane jaja na twardo. To danie było bardzo łagodne, smakiem przypominało mi trochę makaron z sosem pomidorowym i jajkiem na twardo, którym zajadałam się w przedszkolu (pamiętacie?).
A tutaj mamy curry z bakłażanem i ziemniakami. Z imbirem, więc pikantniejsze od poprzedniego.
Miałyśmy niesamowite szczęście trafić w sam środek sezonu na młodego bambusa. To świeże pędy, z samego czubka drzewa. Wg Kamili przypominają one trochę ludzkie palce :-).
Sałatka prawie gotowa. Młode pędy bambusa, cebula, czosnek, tajska bazylia i obowiązkowy składnik wszystkich sałatek - tłuczone orzeszki ziemne.
Następna sałatka to chyba najbardziej popularne birmańskie danie, czyli sałatka ze sfermentowanych liści herbaty. Nie znajdziecie knajpy, w której by jej nie przyrządzali.
Obok liści herbaty w skład wchodzą również pomidory, czosnek, cebula (jakżeby inaczej) oraz mieszanka z suszonej fasoli, orzeszków ziemnych i sezamu.
Na przystawkę podsmażyłyśmy jeszcze warzywa.
Zupa dyniowa jest już prawie gotowa.
Ostatnie doprawianie, mieszanie sałatek.
Tadaam! Wszystko gotowe, można jeść. Patrząc od dołu, mamy delikatne curry z jajem, które było bardzo smaczne. Wyżej nasz faworyt, czyli sałatka ze świeżego bambusa. Mam nadzieję, że jeszcze kiedyś będzie mi dane jej skosztować. Dalej mamy sałatkę ze sfermentowanych liści herbaty, których smak jest bardzo specyficzny, intensywny. Mnie smakowało, Kamili nie. Po bokach jest zupa dyniowa, a na samej górze curry z ziemniakami i bakłażanem. Obie lubimy dynię i wielbimy bakłażana, więc zjadłyśmy ze smakiem.
Podsumowując, kuchnia birmańska jest delikatna, niepikantna. W odróżnieniu od kuchni khmerskiej, nie znajdziecie w niej wielu egzotycznych przypraw czy świeżych ziół. Smak potraw jest prosty, niezłożony. Zaletą tej prostoty jest fakt, że większość składników bez problemu dostanę w Polsce (oczywiście pomijając pędy młodego bambusa czy sfermentowane liście herbaty) i mogę przyrządzić obydwa curry w swojej kuchni. Spodziewajcie się więc niebawem kilku birmańskich przepisów :-).
I jeszcze raz, w przybliżeniu - sałatka z młodych pędów bambusa...
...i sałatka z liści herbaty.
I na koniec zdjęcie z kochaną panią Myo Myo! Ta czarująca Birmanka pierwsze kroki stawiała w rodzinnej restauracji, by po kilku latach otworzyć swoją własną. Później przyszedł pomysł na warsztaty kulinarne, które, jak podkreślała kilka razy, dają jej najwięcej radości. Pani Myo Myo kocha gotowanie i cieszy się za każdym razem, kiedy może podzielić się tajnikami birmańskiej kuchni, gdy ma możliwość gotować w większym gronie. Doskonale ją rozumiem, bo mam podobnie :-).
0 komentarze